Ponoć lato przyszło... ale niestety bez wielkiej pompy. Pogoda nie rozpieszcza. Widzę za oknem słońce, myślę : wyjdziemy, po czym po w miarę szybkim ogarnieniu siebie i Nadii okazuje się, że pada deszcz. Deszcz pozostawia po sobie kałuże, a że córka wychowana na Peppie nie przejdzie obok nich obojętnie... to spacer zakończył się na tym, że musiałam wyciągnąć pelerynę przeznaczoną na przyszły rok, zakasać dziecku rękawy i z czystym sumieniem pozwolić skakać po kałużach.
Tu jeszcze słuchała, chociaż w kałuży już stała, to jeszcze nie było "hop".
Za chwilę jednak Nadia znalazła największą kałużę koło naszego domu i kurtka nadawała się już tylko do przebrania.
Mina... bezcenna:)
Pomimo, że lato nie rozpieszcza, zawsze można zorganizować sobie czas.
Ale ona jest śliczna i radosna :) Też lubiłam skakać po kałużach, raz nawet uprałam sobie czapkę w kałuży :)
OdpowiedzUsuń